Jedziemy w głąb lądu. Wyglądam przez okno i zastanawiam się jak długo musiałbym patrzeć na ten krajobraz, żeby mi zobojętniał. Potem, jak długo musiałbym się mu przyglądać, aby mi zbrzydł. Okazało się, że nie długo. Latam z miejsca na miejsce w poszukiwaniu nowości. Zawsze ciekawy tego co znajdę za rogiem. Nic nie potrafi mnie nasycić i zadowolić.

Takie idiotyczne myśli zalewają mój umysł, komplikując moje życie i ten tekst. Bezczynność potrafi być męcząca, szczególnie ta kilkutygodniowa. Wiwat produktywność, kariera, wyścig szczurów, rodzina, sprzątanie, gotowanie, praca do emerytury i ogólnie obowiązki. Chyba za długo byłem urabiany przez europejski model życia, teraz cierpię jak alkoholik w pierwszych dniach terapii.

do tekstu słoń

Chciałem przybrać lokalne imię, ba miałem nawet pozwolić tubylcom naigrywać się ze swego, którego i tak nie potrafiliby wymówić. Wszystko byłem wstanie znieść, ażeby dostać nowe, świeże oddające cechy mego charakteru: Sokoli wzrok, Szpon orła, Biały lew, albo Ulubieniec bogów. Tubylcy mieli nigdy wcześniej nie widzieć białego człowieka, dopytywać żony do czego służy stanik, a mnie: co to za włosy na pliczkach? Miałem najmować przewodników, którzy przeprowadziliby nas przez dziką dzicz. Miałem posuwać się w głąb lądu raptem 3-4 kilometry dziennie, a to z powodu braku dróg i konieczności karczowania sobie przejścia maczetami. Gołymi rękami zabijać tygrysy czyhające na nasze życie i jeść mięso dzikich świń na obiad, a nawet w razie konieczności małpy. Miałem nie spać całe noce, wpatrując się w ogień rozniecony za pomocą krzesiwa i pilnować obozowiska. Miałem odkryć zapomniane miasto. Jako pierwszy biały przybysz postawić stopę na jego ruinach. Miałem być bohaterem książek przygodowych, a skończyłem jak „Malcy” Antoniego Czechowa. Miała być przygoda, a są wczasy. Urlop taki jak nad Bałtykiem, albo Zakopanym tylko w innej scenerii. Znamiona przygody mieliśmy na Luzonie, potem oddawaliśmy się leniwej konsumpcji. Bo podróże nie są niczym innym jak bardziej wyrafinowaną formą konsumpcji właśnie. Pod nazwami krajów kryją się świetnie opakowane produkty turystyczne. Tajlandia jest pod tym względem niezrównana.

do tekstu słoń

Na wakacjach nabyć zresztą można wszystko. Gdybyście zapomnieli kupić pamiątki w odwiedzonym kiedyś Paryżu, to nic straconego. W Bangkoku sprzedawane są zegarki z obracającą się Więżą Eiffla, która wskazuje godzinę. Lub też zajęci szukaniem Fontanny di Trevi nie zdążyliście nabyć niczego w Rzymie. Statuetka przedstawiająca kawałek Koloseum, znów do kupienia na tajskim bazarze, po „zniżce” (ooo.. spesjal prajz for ju maj frend, onli tudej) – zapewnia sprzedawca.

Z Tajlandii godzi się wrócić nawet z nową żoną, która mówi w egzotycznym języku. Chociaż spora część białych przyjeżdża do Tajlandii nie szukając głębszych relacji. Ciężko jest w tym wypadku mówić o konkretnych liczbach, lecz szacunki mówią, że prostytucja ma 5-15% udział w PKB tego azjatyckiego kraju.

W Ao Nang w sklepie z pamiątkami, sprzedawane są poduszki profilowane. Biegnąc na piwo do baru, widziałem koreańskie turystki leżące na podłodze sklepu.  Wybierały te poduszki, które najbardziej odpowiadają ich kształtom głów i kręgów szyjnych. Świetna pamiątka z wakacji.

do tekstu słoń

Sam sobie winny głupcze – szepcze ten sam organ układu nerwowego, który jest odpowiedzialny za moje procesy myślowe- jeżdżąc z Krabi do Bangkoku, z Bangkoku do Ayutthaya, potem do Chiang Mai, Pai, Soppong i dalej z miejscowości turystycznej do miejscowości turystycznej… czegoś się spodziewał? Nie wiem – mówię – ale nie cyrku. W Chiang Mai biura turystyczne oferują wizytę u lokalnego plemienia Kayan, zmuszonego do ucieczki w latach 80 XX w. z terenów Birmy ogarniętych wojną partyzancką. Kobiety tego ludu zdobią szyję obrączkami, które deformują obojczyk, tworząc iluzję wydłużonej szyi. Biali ludzie spragnieni bliskiego spotkania z lokalną kulturą i „lokalsami”, masowo wykupują wycieczki na tradycyjne widowiska (około 40 tys. turystów rocznie odwiedza wioski Kayan). Jak w cyrku, albo tanim teatrzyku: ktoś się przebierze, zatańczy, brawa i szybko do klimatyzowanego busa. Czas się urżnąć w stylizowanym na bambusową osadę resorcie.

Aha… i zdjęcia. Muszą być zdjęcia z wyprawy. Kobieta niesie dzban z wodą – pstryk, kobieta przytula dziecko – pstryk, dzierga- pstryk, sra – pstryk. Pieprzona era aparatów cyfrowych i telefonów komórkowych. Robią to pieczołowicie, niczym fotograf kryminalistyczny uwieczniający każdy detal miejsca zbrodni. Gdyby (nie daj Boże) zrujnowano jakiś zabytek – powiedzmy pałac królewski w Bangkoku – nie byłoby najmniejszego problemu z odrestaurowaniem każdego szczegółu zespołu budynków, bo w każdej minucie powstają tysiące zdjęć tego miejsca.

do tekstu słoń

Czasem podróż odmienia całe ich życie. Po trzech dniach od przylotu zakochują się w kulturze i kraju. Los nie był im łaskaw i kazał urodzić się w Europie, bądź Stanach – pech to pech. Jednak dochodzą do wniosku, że nie wszystko stracone. Trzeba czerpać pełnymi garściami. W pośpiechu kompletują tajskie stroje, aby stać się bardziej tajskimi od Tajów, którzy noszą się po europejsku. Z nóg znika obuwie, do głowy wkrada się buddyzm i konieczność uprawiania jogi. Już tylko mały krok dzieli ich od współczesnych nomadów, wędrujących latami z miejsca na miejsce, którym ciężko się przyznać, że ich podróż to w gruncie rzeczy ucieczka od obowiązków i odpowiedzialności. Oczywiście rozumieją, albo raczej „szanują decyzję” swoich znajomych , którzy „pobrali kredyty”, „pracują w korpo i są pionkami”, żyją wedle schematu: „praca, dom, praca, dom”. Jednak ich droga życiowa, zakładająca wieczne tułactwo, pozwala patrzeć na to wszystko z góry, wszak są tak blisko Prawdy.Bo, podróże nie mają nic z realnego życia, to ciąg dni upływających na przyjemnościach. Mało kto zdobywa się na coś więcej.

Nie wiesz o czym mówię? Przyjedź do Pai w północnej Tajlandii. Tu jest kupa białych, którzy odkleją się od świata.W hippisowskim Spirytual Barze zabawa do rana, jakaś bosonoga dziewczyna w tajskich pantalonach zapewnia gości, że świetnie się bawi. Wpatrzona w ekran telewizora tańczy, widocznie czerpie inspirację ze zdjęć wyświetlanych na ekranie: góry spowite mgłą, rajska wyspa, papuga ara, łąka kwiatów, każde zdjęcia to inny ruch w jej tańcu. Zapominam o szacunku i zanoszę się śmiechem.

Rafał Kiryluk

Ikona wpisu pobrana z: flickr.com. Photo by Shamus Dollin, Backpacker with Rosary Beads, CC.

Więcej zdjęć pod tym linkiem: KLIKNIJ

Druga tura zdjęć: KLIKNIJ TUTAJ

zachód słońca

IMG_1764

IMG_2639

IMG_1836

Odbicie

IMG_2383

IMG_1681

Więcej zdjęć pod tym linkiem: KLIKNIJ

Druga tura zdjęć: KLIKNIJ TUTAJ

Rafał Kiryluk

4 myśli w temacie “Kartka z pamiętnika masowego turysty

  1. Fajny tekst ( trochę późno na niego trafiłem ). Tym bardziej mi się podoba, że Tajlandia to moje miejsce zamieszkania od jakiegoś czasu. Ja już troszkę inaczej odbieram ten kraj. Co prawda mieszkam w mieście, gdzie większość jest pod turystów nastawione i w większości to co napisałeś to prawda.

    Ale jak już wspomniałem, ja już trochę inaczej na ten kraj spoglądam jak i na tajów. Osobiście uwielbiam tą kulturę i ludzi. Pracując tutaj i mieszkając trzeba jednak wyzbyć się pewnych „zachodnich” standardów ( np. punktualność ) i mieć otwarty umysł aby móc w pełni cieszyć się tą odmiennością jaką tutaj można znaleźć.

    W każdym razie wpis mi się bardzo podoba.

    Polubienie

    1. Dzięki za słowa uznania. Ten tekst w głównej mierze krytykuje Europejczyków, Amerykanów – jednym słowem przedstawicieli bogatej Północy. Wkurzało mnie panoszenie się wszystkich gości z Zachodu, niejako poczucie wyższości, gdy w domu pewnie wpieprzają pizze z Lidla w ramach oszczędności. Wkurzali mnie ci łysi Panowie z bebzolem, chodzący za rękę z młodą Tajką, bo ich towarzystwo jest tak tanie.

      Polubione przez 1 osoba

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s